Na życzenie przyjeżdzamy do klienta
Aktualności
Wiadomości od Klientów15/10/2025
Szanowni Państwo,
we wrześniu i październiku otrzymaliśmy kilka wiadomości - takich osobistych refleksji od osób, które nam zaufały. Chcemy się nimi z Państwem podzielić. Nie po to, by się chwalić. Bardziej po to, by pokazać, że za każdym „match” w naszym biurze stoi człowiek - być może podobny do Pani lub do Pana.
SANDRA, 33 lata:
Pamiętam ten dzień, kiedy po kolejnej nieudanej znajomości na aplikacji randkowej usiadłam przy stole w kuchni i poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Czułam się jak w pułapce – samotna w tłumie cyfrowych twarzy, gdzie praktycznie każdy kontakt nawiązany kończył się, nie wiadomo dlaczego. To wtedy natknęłam się na stronę biura matrymonialnego Duet Centrum i pomyślałam: "Czemu nie? Co mam do stracenia?". Zadzwoniłam. Konsultacja była jak rozmowa z dawno niewidzianą przyjaciółką – nie naciskali, nie obiecywali gwiazd z nieba, tylko zadawali pytania, które pomogły mi zrozumieć, czego naprawdę szukam w partnerze. Kiedy zaproponowali spotkanie z Markiem, byłam pełna obaw. Nie było iskry od pierwszego wejrzenia, żadnych motyli w brzuchu jak w filmach. Ale siedzieliśmy w tej małej kawiarni, on opowiadał o swojej pracy w IT, ja o moich pasjach do malowania, i nagle rozmowa potoczyła się naturalnie, bez przymusu. Po kilku spotkaniach zaczęliśmy dzielić drobne chwile – wspólne spacery po parku, gotowanie kolacji, nawet małe sprzeczki o to, co oglądać na Netflixie. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale dziś możemy powiedzieć: jesteśmy w stałym, szczęśliwym związku. Dzielimy rachunki, wspieramy się w trudnych momentach i celebrujemy wszystkie piękne momenty. Biuro "dało mi" nie tylko partnera, ale też wiarę, że prawdziwe relacje buduje się krok po kroku, nie przez algorytmy.
MAŁGORZATA, 56 lat:
W moim wieku, 56 lat, życie to księga pełna rozdziałów – niektóre radosne, inne trudne, bolesne. Po latach samotności po rozwodzie, gdzie aplikacje wydawały się zimne jak listopadowy wiatr, postanowiłam otworzyć nowy rozdział z Duet Centrum. Pamiętam pierwszą rozmowę: konsultantka siedziała naprzeciwko, słuchała o moich wnukach, o miłości do ogrodnictwa, o tym, jak tęsknię za kimś, z kim mogę dzielić poranną kawę. Nie od razu, bo za czwartym razem, zasugerowali Andrzeja – mężczyznę o ciepłym uśmiechu, też pasjonata roślin. Nasze spotkania to jak powrót do dawnych czasów: sadzimy pomidory w ogrodzie, rozmawiamy o książkach przy kominku, dzielimy się historiami z życia. Po trzech latach, w cichym urzędzie, wzięliśmy ślub – nie z fanfarami, ale z bliskimi, którzy widzieli naszą radość. Jest wspaniale, jest dobrze, spokojnie.
KAROLINA, 28:
Wyobraźcie sobie młodą kobietę, która po pracy wraca do pustego mieszkania, zapala światło i czuje, jak samotność zaciska się wokół szyi. To byłam ja, do niedawna. Po serii randek z aplikacji, gdzie każdy wydawał się idealny na ekranie, ale w realu znikał jak mgła. Zmęczona tym cyklem, postanowiłam spróbować czegoś innego. Od pierwszej rozmowy z Panią Elą poczułam ulgę: nie patrzyła na mnie jak na numer w bazie, tylko słuchała historii o moich marzeniach, o tym, jak chcę kogoś poznać, jak to sobie wszystko wyobrażam. Po kilku wymianach kontaktów, które dobrze wspominam, zasugerowali Pawła – zwykłego chłopaka z podobnymi zainteresowaniami. Nasze pierwsze spotkanie było jak scena z książki: kawiarnia, deszcz za oknem, a my gadamy o muzyce i filmach. Nie zakochaliśmy się od razu, ale z czasem te randki stały się czymś więcej – wspólne koncerty, gdzie tańczymy do rana, gotowanie eksperymentalnych potraw, które czasem kończą się śmiechem nad spaloną pizzą. Po kilku miesiącach nasza relacja ewoluowała w coś ciepłego, wartościowego: nie ślub, bo jesteśmy młodzi i nie spieszymy się, ale solidna baza z perspektywą na dłużej. Z Duet Centrum wyszłam nie tylko z partnerem, ale również z lekcją, że prawdziwe połączenia rodzą się z czasu i wysiłku, nie z lajków. Jeśli jesteś w podobnym miejscu, nie wahaj się – to może być początek czegoś pięknego, choć nie zawsze od razu, nie zawsze spektakularnego.
GRZEGORZ, 54:
Nigdy nie miałem konta na T.... czy czymkolwiek innym. Po pierwsze – nie moja bajka. Po drugie – prowadzę firmę, która działa w branży, gdzie wizerunek musi być czysty jak łza. Jedna plotka, jedno głupie zdjęcie i kontrahent odchodzi. Nie mogę sobie pozwolić na ryzyko, że ktoś mnie „wytnie” w internecie. Pracuję po 12–14 godzin, często wyjeżdżam – Niemcy, Holandia, czasem Azja. Wracam w piątek o 22:00, w poniedziałek o 5:00 już jestem w trasie. Randki? W hotelu, sam z laptopem i kawą z automatu. Do biura zgłosiłem się w lutym, bez ogródek opowiedziałem o grafiku, o tym, że nie szukam kogoś, kto będzie czekał z obiadem, tylko kogoś, kto zrozumie, że czasem znikam na tydzień. Dopasowali mnie do Kasi – prowadzi własną agencję eventową, też jeździ, też zna smak hotelowego śniadania w pośpiechu. Pierwsze spotkanie: Kraków, kawiarnia przy Plantach, ona w dżinsach, ja prosto z lotniska. Spotykamy się, kiedy kalendarze się zgadzają. Ona nie dzwoni z pretensjami, gdy jestem w delegacji. Ja nie wymagam, by czekała z kolacją. Dzielimy się zdjęciami z hoteli, śmiejemy się z tych samych absurdów w branży. Po tym półrocznym spotykaniu się, mamy klucze do swoich mieszkań. Nie ślub – jeszcze nie. Ale wspólny kalendarz w telefonie, gdzie wpisujemy „weekend tylko my” i nikt tego nie rusza.